Odpowiadając na społeczne zapotrzebowanie, pokrótce przedstawię curriculum vitae radnego – z przerwą – dwudziestodwuletniego. Jak wiadomo, jest to pasmo totalnych porażek, za co publicznie muszę posypać głowę popiołem
Moją wątpliwą karierę jako radnego zacząłem w kadencji 1990 - 94, kadencji szczególnej, gdyż były to pierwsze lata samorządu i wszystko należało stworzyć od zera – między innymi lokalne prawo, które współtworzyłem w ramach komisji statutowej. W tej komisji zwykłem był pracować także w trakcie następnych kadencji - dopiero w kadencji obecnej rada słusznie postanowiła nie dopuścić niektórych radnych do komisji, żeby się głupio nie wymądrzali. Tak więc od listopada 2010 r. nie było mi dane należeć do żadnej komisji - dopiero niedawno przez niedopatrzenie wybrano mnie do komisji etyki.
Od początku brałem także udział w pracach komisji, zajmującej się oświatą, kulturą i sportem – z wyjątkiem lat 1994 – 1998. Albowiem w 1994 r. zrezygnowałem ze startu w wyborach, wychodząc z założenia, iż trzeba zrobić miejsce innym kandydatom, ze świeżymi pomysłami. Na przykład z planem budowy stadionu żużlowego.
Podczas pierwszej kadencji priorytetem gminy stała się troska o oświatę i tak było mniej więcej do 2006 roku. Wtedy zrozumiano, że na oświacie można oszczędzić pieniądze, za które można rozwinąć bardziej potrzebne dziedziny – na przykład administrację gminną. Jak wynika z wcześniejszych uwag, również do komisji oświaty w obecnej kadencji mnie nie wybrano, wychodząc zapewne z założenia, że szczególnie w tej komisji trzeba położyć nacisk na naukę, a doświadczenie jest zbędnym balastem.
Oprócz tych podstawowych komisji zdarzało mi się pracować także w innych komisjach, raz nawet – w latach 2006 – 2010 - w komisji rewizyjnej. Naturalnie, w obecnej kadencji nawet nie marzyłem o pracy w komisji rewizyjnej, gdyż tam nadmierna upierdliwość, do której ze skruchą się przyznaję, nie jest mile widziana.
Czas na scharakteryzowanie innych klęsk i porażek. Moim wielkim błędem było powracanie z uporem godnym lepszej sprawy do kwestii zabytkowej architektury łużyckiej i postindustrialnej. Przez wiele lat nie mogłem zrozumieć, że pozwolenie na jej obumieranie było świadomym zabiegiem: trzeba było przecież zrobić miejsce na nowe sklepy. Co komu po jakichś poniemieckich straszydłach, które dobrze się prezentują jedynie na konferencjach i w hasłach? Żałuję, że jako pierwszy proponowałem, żeby budować bulwary nad Miedzianką, zamiast deptaka na dworcu PKS. To zapewne przez mój zbędny upór opóźniła się budowa rynku, który dzisiaj jest ulubionym miejscem spacerowym mieszkańców miasta.
Podobnie błędem było zabieganie o stworzenie w gminie sieci ścieżek rowerowych, które, biegnąc przez pola, łąki i lasy, nie byłyby przecież tak widoczne, jak chociażby przedmiot naszej dumy - Aquapark. Nawoływałem do rewitalizacji zalewu – teraz pojmuję swój błąd, widząc skutki tych apeli. Na miejscu wyciętej alei drzew, znanej onegdaj każdemu mieszkańcowi Bogatyni, dzisiaj stoją uschnięte kije. Moja wina.
Jak tu nie bić się w piersi, kiedy sobie przypominam, iż występowałem przeciwko przejęciu ZSEiE, twierdząc, że lepiej dokładać jakieś kwoty do szkoły powiatowej niż ją utrzymywać. Podobnie błędny pogląd głosiłem w sprawie SPZOZ, uważając, że lepszym rozwiązaniem niż przejęcie szpitala było porozumienie z powiatem i stopniowa ewolucja zespołu. Mówiłem tak w przekonaniu, że gmina nie wytrzyma tego zadania finansowo. Jakże się we wszystkim myliłem, myślę sobie po latach, patrząc na odnowiony szpital czy na kwitnącą oświatę. A Karbonalia? Jak mogłem nie rozumieć, że igrzyska są ważniejsze od chleba?
Niestety, ograniczona objętość artykułu nie pozwala na głębszą analizę moich nieudolnych działań jako radnego. Na szczęście wierni komentatorzy z pewnością uzupełnią listę. A temat dobrze znają – wszak niektórzy sami są radnymi.
Jerzy Wojciechowski