Kurz już opadł w szkole w Newtown. Dzieciaki podobno wracają do zajęć w zaadoptowanym do funkcji szkolnych budynku. Podobno ma przypominać ten poprzedni zamieniony w durszlak. Ameryka podobno myśli. Zastanawia się. Przypina kabury do paska...
Budynek, jak wspomniano, dość wiernie ma odzwierciedlać szkołę w której doszło do strzelaniny - jak podają niektóre media. Może i tak. Nie widziałem ani jednego, ani drugiego. Ale nie o to mnie dziś...
Strzelanina - to słowo klucz dotyczące tychże wydarzeń. Niemalże w każdym przekazie medialnym funkcjonuje te pojęcie. Strzelanina, wymiana ognia. Tak to brzmi z definicji. Niemniej w Newtown raczej do strzelaniny nie doszło.To tak jakby polowanie na sarenki czy zające nazwać strzelaniną... Dobre sobie. Raczej rzeź, masakra, egzekucja. Morderstwo.
Ameryka siedzi i myśli. Napastnik wszedł z bronią do szkoły jak do siebie. Nie swoja bronią, z maminą. Mamcia w tym czasie leżała sobie w najlepsze, zastrzelona na amen. Z tej giwery, co ją sobie kupiła. Przez syna, którego ze społeczeństwa wyjęła, pod swoje skrzydła kwocze. Sama miała nauczyć go wszystkiego. Samego - ale o tym już ciszej w mediatece. Więc wszedł do szkoły, bo nie bardzo miał go kto i czym przekonać, by tego nie czynił. Więc Ameryka siedzi i myśli. Bo:
Jakby tak woźny miał gnata, to może by nie wszedł. Jak nie woźny - to sprzątaczka. Ogrodnik. Mówi się że sam Dyrektor winien mieć guna, jakby tamtym mimo wszystko palma odbiła. Nauczyciele też nie bardzo chcą być podwładnymi uzbrojonego pryncypała. Może i oni powinni mieć. Dyskretnie, by nie rzucało się w oczy że belfer jest uzbrojony, ale tak by każdy wiedział o tym, iż uzbrojony jest. Uczniowie myślą o ześwirowanym belfrze i również chcą myziać czterdziestki piątki przypięte do tornistra. Każdy chce się bronić przed zwariowanym, uzbrojonym idiotą. Szkoły zabarykadowane. Zapach Brunoxa unosi się pod sufitem. Woźny sprzątaczka, ogrodnik - z palcem na zatrzasku kabury przyglądają się uczniom na korytarzu i dziedzińcu. Dyrektor z piętra podziwia widok w obiektywie Buschnell'a zamontowanego na cywilnym M14. Uczniowie pomimo pewnego dyskomfortu podpierają swe ego obijającymi biodra Coltami Baby... Fantazja mnie poniosła. Dlaczego? Bo:
Ameryka myśli. Ale myśli jakoś tak pro forma. Ograniczyć dostęp ? Raczej nikt się nie odważy. Ameryka boi się uzbrojonych świrów - mimo wszystko. Ameryka się dozbraja przeciw uzbrojonym świrom. Ameryka weryfikuje uzbrajanych świrów, czy wcześniej nie zdradzali objawów świrozy. Ameryka ograniczy pojemność magazynków. Nie ogranicza ilości załadowanych ograniczonymi magazynkami sztuk broni. Po każdej masakrze wzrasta wprost proporcjonalnie do zasięgu tejże sprawy sprzedaż broni. Wariaci żądają prawa do obrony przed wariatami. Posiadacze rewolwerów żądają lekkich karabinków do obrony przed uzbrojonymi w pistolety sąsiadami. Ci z kolei chcą lekkich karabinów maszynowych. Woźny na portierce trzymany na muszce przez dyrektora mającego za plecami belfra szachowanego czterystoma Coltami Baby. Jeden ruch palca wywoła lawinę zdarzeń. Jeden ruch przeważy masę krytyczną. Każdy się broni. Tymczasem:
Wchodzę do szkoły. Chuligan z ósmej klasy wywija workiem na kapcie obijając młode roczniki solidnie po plecach, matematyczka się drze, woźny wymierza celny cios miotłą w agresora. Ten wycofuje się na dziedziniec, gdzie leją się szóstaki z OHP-em. Ganiamy czwartaków wokół szkoły, pomagają im ci z ZPT-ów. Dyrektor żołnierskim słowem przerywa całą zabawę. Wracamy, rozcieramy guzy, układamy włosy. Wszyscy żyją. Jest maj i niemalże dwadzieścia stopni. Wszystko dobrze się skończyło. Żyjemy.
Tymczasem Ameryka mówi o ograniczeniu dostępu do broni. Ameryka zbroi się, by zdążyć przed ograniczeniem dostępu do broni.
Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com