Jeśli ktoś czytuje „Politykę”, od razu się zorientuje, iż tytuł tego artykułu nawiązuje do książki Piotra Sarzyńskiego. A dokładniej do pytania, dlaczego w Polsce tak małą wagę przykłada się do troski o przestrzeń publiczną
Architektoniczny chaos, budowle fatalnie wkomponowane w otoczenie, bylejakość – nie ma chyba w naszym kraju miejscowości wolnej od tych grzechów. I chociaż znajdziemy tu i ówdzie prawdziwe perełki, brzydota dominuje. To psujące górski krajobraz hotele, domy niedopasowane do klimatu ulicy, przytłaczające centra handlowe, a nawet kościoły, które dawniej ozdabiały przestrzeń, lecz niekoniecznie czynią to dzisiaj. Uwagi te dotyczą także Bogatyni, nie powinniśmy więc zmarnować szansy, którą naszemu miastu i gminie daje odbudowa po powodzi.
Chyba każdy, kto natrafił na przedwojenne fotografie Reichenau i okolic, dostrzegł, jak wiele obiektów bezpowrotnie znikło. Można się o tym przekonać na stronie internetowej pana Piotra Werkowskiego (werkowski.eu - red.) lub na ilustracjach, ozdabiających internetowe artykuły pana Arkadiusza Lipina (bogatynia.it - red.). Na tych fotografiach zwraca uwagę troska niemieckich budowniczych o zachowanie przestrzennego ładu, jak również dbałość architektów o szczegóły. Oczywiście, wszechobecne kominy fabryczne nie dodały uroku tej przemysłowej wsi. Lecz budynki, które do dzisiaj przetrwały (i nie mam tu na myśli jedynie domów przysłupowo – zrębowych), wciąż decydują o specyfice naszego miasta i okolicznych wsi, jak też o ich oryginalnej urodzie. Nie zawsze tę urodę dostrzegamy, zaniedbane wille czy pofabryczne obiekty zazwyczaj omijamy wzrokiem, choć czasem zaskakuje nas jakiś odnowiony dom, przywołujący zapomniane piękno.
Na dawnych fotografiach przyciąga uwagę to, jak zgodnie współistnieją budynki, sięgające nawet schyłku XVIII wieku z budowlami z wieku XIX oraz z początku wieku XX. Jakże często nie można tego powiedzieć o różnych obiektach z ostatnich kilkudziesięciu lat. Nic chyba nie razi tak bardzo, jak mniejsze czy większe domy lub budyneczki, przyklejone niezdarnie do bloków. Bloki – wytwór modernizmu – same w sobie nie grzeszą urodą, lecz osiedla stanowią architektoniczną całość, której nie powinno się psuć. Z kolei starą część miasta szczególnie szpecą toporne pawilony handlowe – trudno nieraz pojąć, jak można było wydać zgodę na ich budowę. Miejscami - jak to śpiewał Kazik – jest tak brzydko, że pękają oczy. Śpiewał też, że jest brudno, ale to osobny temat.
Również mała architektura – zwłaszcza w starej części Bogatyni - pozostawia wiele do życzenia. Chaos płotów, zaniedbane tereny zielone (nie wystarczy nadać dawnemu „parkowi Gagarina” dumne imię Preibischa ), zdumiewająca nieraz rozmaitość kostki chodnikowej (nie mówiąc o marnej czasem jakości chodnika) – mają także swój udział w tytułowym wrzasku przestrzeni. Nie zwracamy na to szczególnej uwagi, ponieważ przywykliśmy już do brzydoty i nauczyliśmy się jej nie widzieć. Ale zachęcam do uważności. Są przecież takie kraje, gdzie nawet kosze lub kontenery na śmieci architekci potrafią zręcznie ukryć.
W zalewie bylejakości nie powinniśmy utracić tego, co jeszcze zostało z dawnej architektury. To nie tylko poniemieckie dziedzictwo, lecz wspólne dziedzictwo europejskie. Trudno zrozumieć, dlaczego do dzisiaj nie mamy jasnej wizji, jak uchronić przed dalszą degradacją parę setek ocalałych domów łużyckich. To unikat w skali kraju - bez nich Bogatynia stałaby się banalnym miasteczkiem, pozbawionym własnego klimatu.
Tak, koszt rewitalizacji jest ogromny. Gdyby jednak systematycznie, co roku, gruntownie odnawiano parę domów, dziś problem byłby mniejszy. Mało kto pamięta, że podczas kadencji burmistrza Zaborowskiego powstał nawet plan stworzenia skansenu domów łużyckich. Straciliśmy również sporo obiektów architektury postindustrialnej, podczas gdy w wielu miastach wykorzystuje się je, adaptując na lofty (oryginalne, duże mieszkania) czy galerie handlowe. U nas dobrym przykładem jest BOK w dawnej elektrowni, a nawet szkoła zawodowa nieźle się w takich budynkach odnalazła. Zbyt często jednak na miejscu budynków poprzemysłowych powstaje architektura typowa i powtarzalna.
Odbudowa ciągów komunikacyjnych zdaje się również otwierać pewne możliwości. Przy wszystkich ograniczeniach czasowych, finansowych czy architektonicznych, warto by chyba w niektórych miejscach pomyśleć o udoskonaleniach: gdzieniegdzie szerszy chodnik, gdzie indziej ścieżka rowerowa. Wszak można, wzorem innych miast, zmienić nieco organizację ruchu – wprowadzając ruch jednokierunkowy lub ograniczenie ruchu tylko dla mieszkańców posesji. Taka całościowa wizja sprzyjałaby stopniowej modernizacji miasta, a rewitalizacja ulicy Waryńskiego mogłaby zapoczątkować pieszo – rowerową trasę wzdłuż Miedzianki. Myślę, że lepiej spełniłaby swoją rolę niż – mający udawać rynek, którego nigdy Bogatynia nie miała - deptak na dawnym dworcu PKS (młodszym Czytelnikom przypomnę, że był to dworzec wąskotorowej kolejki, uruchomionej w 1884 r., a zlikwidowanej na początku lat 60. XX wieku. Z czasem trasa wiodła od Frydlantu przez Hermanice i Bogatynię do Zittau. Most kolejowy przetrwał, łącząc ul. Daszyńskiego z ul. Armii Czerwonej) (vide Saksońska Kolej Wąskotorowa w Reichenau - red.).
Trudno tu nie wspomnieć, iż nad rzeką lub w jej bliskim sąsiedztwie znajdowało się sporo urodziwych budynków – kto sobie zechce zadać trochę trudu, niechaj sprawdzi, jak dzisiaj wygląda reprezentacyjny hotel „Phoenix” lub willa przemysłowca i filantropa – Carla Augusta Preibischa. Albo jaki los spotkał były hotel „Kretscham” (np. na werkowski.eu - red.).
Przestrzeń, która nas otacza, wpływa na jakość codziennego życia, wywiera wpływ nawet na podświadomość. A przy tym nasza gmina jest - wciąż niezbyt zachęcającą - wizytówką Polski. Może więc warto na początek (wzorem „Polityki”) pomyśleć o lokalnym, bogatyńskim rankingu dobrych i złych przykładów architektury?
Jerzy Wojciechowski