Pamiętam jedyne kąpielisko w moim mieście. Jak przez mgłę pamiętam czasy jego największej świetności, czasy świetności łuszczącej się i kurczącej pamiętam już wyraźniej
Pewnie niejeden z Was pamięta również, więc nie będę opisywał szczegółowo czasów przeszłych, jak wygląda teraz - lepiej przemilczeć. Substancja zastana, ta z czasów gdy w każdej niemalże wsi był basen, o mieście nie wspominając, popadła w ruinę ostateczną na tyle wcześnie po wojnie, że nie pamiętam aby któryś z pozostawionych w Bogatyni basenów działał po nastaniu nowej administracji - jeśli się mylę, proszę mnie poprawić. Basen w Opolnie ostał się najdłużej, do późnych lat osiemdziesiątych funkcjonując jako-tako. Nie kąpałem się nigdy tam. Glinianki natomiast pamiętam od zawsze.
Glinianki z nazwy kojarzyły mi się z nieczynnymi, zalanymi wyrobiskami. Te bogatyńskie są zbiornikami odmulającymi wody kopalniane. Baseny stanowiące stopnie wodne zawsze kusiły jako miejsce wodnych harców. Obserwowane najpierw przez mur przedszkolnego ogrodu, przedszkola do którego uczęszczałem. Odwiedzane na przedszkolnych spacerach. W czasach świetności Zalewu.
Sprawa kąpieliska w moim mieście wraca z czteroletnią częstotliwością na handlową ladę, lukruje się ją wtedy i ozdabia. Daje powąchać, zobaczyć przez szybę. Pakuje w papier i kładzie na wystawie. Aż do zmierzchu handlowej niedzieli. Wtedy wraca na półkę. Z półki do kufra. Z kufra do zamrażarki. Kto chce, ten wierzy. Kto nie chce - nie wierzy. Jedni i drudzy pakują się do aut i oblegają niedalekie zagraniczne akweny. Płacą i wchodzą. Są też tacy, co takiej możliwości z różnych przyczyn nie mają. I radzą sobie jak mogą.
Spiętrzone kamieniami i gruzem, uszczelnione obietnicami. Dbają o swój kawałek przestrzeni. Pilnują siebie nawzajem. Mają miejsce pikników i kąpieli. Na miarę swoich potrzeb i możliwości. Nie czekają na cud. Biorą sprawy w swoje ręce, nudów nie ma. Narzekania nie ma.
Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com