Odbył się u nas, po raz dwunasty, festiwal. W mieście naszym, w najwyższym jego punkcie, punkcie skrajnym, na wzgórzu zwanym „Obserwator” (zdaje się, że z uwagi na umiejscowienie tamże w czasach zamierzchłych punktu obserwacyjnego jednych wojsk zasadzających się na inne – można doczytać w historii miasta)


Lokalna inicjatywa, oddolna – niemniej format wykonawców uczestniczących w tejże to już, jak na te warunki - półka wyższa. Nie przepadam za pisaniem relacji – co się odbyło i gdzie, kto był i z kim, kto pomógł a kto co zapewnił. Są to sprawy oczywiste i wielokrotnie powtarzane, wymieniane, wzmiankowane – nie ujmując niczego żadnemu z wymienionych. Absolutnie.     Niemniej jednak, nie widzę sensu powtarzania już wyartykułowanych informacji po raz kolejny. Tu zrobię jednak mały wyjątek – bo to dzieje się u nas, bo mi się po prostu podobało.

Wśród dość wielu moich obserwacji z podobnych imprez, większych, mniejszych, ogólnopolskich i lokalnych uzbierało się sporo wrażeń. Z tych biletowanych i wstępów wolnych. Organizowanych celowo, jak i tych „przy okazji”. Różnicach między tymi których publika składa się z zagorzałych fanów, a tymi gdzie widownię wypełnia raczej widz przypadkowy, taki właśnie „przy okazji”, „z okazji”, „dni czegoś tam” albo jakichkolwiek obchodów pewnie innych, nie mniej ważnych wydarzeń. Są takie, gdzie raczej nie wraca się za rok, są takie które determinują sobą rozkład wydarzeń zaplanowanych w życiowym grafiku, są takie, które pomimo potknięć wyciągają wnioski dając sobie drugą szansę, też i takie o których zapomina się szybko i chętnie.

Bogatyński Festiwal Działań Muzycznych jest dla mnie wypadkową tych wymienionych wyżej obserwacji (oczywiście z wyłączeniem „ogólnopolskich”), organizowany celowo jako właśnie FDM, lokalny – ale w doborze wykonawców sięgający znacznie dalej niż najbliższa okolica, co nie znaczy że ci lokalni wykonawcy są pomijani. Wstęp wolny, dostępny dla każdego. Taki, co miał lepsze i gorsze lata, zaliczał wpadki i wyciągał wnioski które podnosiły poziom imprezy. Z publiką przybyłą w konkretnym muzycznym celu, jak i tą obecną z racji bliskości odbywających się działań. Gdzie chce się wrócić za rok.

Organizatorzy poprawnie odrobili zadanie pt. „Dobieramy repertuar”. Jak da się zauważyć u większych od siebie, nastąpił odwrót od zbytniego rozszerzania wachlarza muzycznych stylów. Recytujący poezję przemocy zdecydowanie pogarszali klimat imprez, łączenie więc tychże z przeciwnymi zupełnie muzycznymi nurtami raczej się nie udawało. FDM zaliczył również taki epizod, co nie wpłynęło pozytywnie na klimat edycji o takim rozszerzonym spektrum . 

Tegoroczna już była od takich „hejterskich” niespodzianek wolna. Dzięki temu, klimat był zdecydowanie cieplejszy – pomimo padającego niemalże bez przerwy deszczu i błota do kostek – co dla częstych bywalców imprez plenerowych nie jest aż takie straszne. Krzysztof „Grabaż” Grabowski określił trafnie klimat jako „woodstockowy” - po części z powodu wszechobecnego błota, po części też od panującego w tym roku pozytywnego fluidu. Lokalni wykonawcy – „Burn Alive” i „Paihivo” bardzo pozytywnie zaskoczyli wysokim poziomem, Junior Stress jako gość oczywiście również. Strachy na Lachy – absolutna gwiazda wieczoru, legenda sceny. Nic dodać, nic ująć.

Myślę, że podążając tym torem FDM ma szanse zdobyć zainteresowanie w znacznie szerszym kręgu niż ten ograniczony trzema granicami i wąskim gardłem turoszowskiego worka.

Czekam na kolejny.

Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com

Podziel się ze znajomymi!

W celu zapewnienia jak najlepszych usług online, ta strona korzysta z plików cookies.

Jeśli korzystasz z naszej strony internetowej, wyrażasz zgodę na używanie naszych plików cookies.