Wyjątkowo – nie o grzechach polityki lokalnej. O tęsknocie za normalnością, którą Pochody nieocenionego Pitfalla przywołały
Klimat wspomnianego felietonu (vide Pochody - red.) kapitalnie oddaje polską rzeczywistość paru ostatnich dni. Nie da się chyba w zwyczajnym dyskursie opowiedzieć o fanatyzmie, widocznym w oczach niektórych polityków, o powtarzanych z uporem bredniach, o podsycanym w skrajnie nieodpowiedzialny sposób obłędzie.
Dwa lata temu zdarzyła się lotnicza katastrofa. Zginęło wielu wspaniałych ludzi, także bardzo młodych, przed którymi było niemal całe życie. Nie wolno ich dzielić na bardziej i mniej znanych, na swoich i obcych, albowiem w obliczu śmierci wszyscy są równi. Im wszystkim należy się nasza pamięć i zaduma nad kruchością życia.
Przedziwny splot błędów i braku wyobraźni doprowadził do tej tragedii – zarówno po stronie polskiej, jak i po rosyjskiej. Nie różnimy się aż tak bardzo od Rosjan – niedbalstwo, często lekceważący stosunek do procedur, improwizacja to wciąż nasze słowiańskie grzechy powszednie.
To był wypadek – nie pierwszy i nie ostatni. Nigdy nie poznamy wszystkich szczegółów, ale to przecież nie jest możliwe. Każdy wypadek jest tak naprawdę sumą mniej i bardziej istotnych przyczyn – warunków pogodowych, stanu technicznego sprzętu - a najczęściej przyczyny leżą po stronie człowieka. Z wypadkiem zawsze trudno się pogodzić, zawsze też zadajemy sobie pytanie, czy musiało tak się stać. Próbujemy oswoić ból, czasem próbujemy znaleźć jakiś ukryty sens. To normalne.
Nie jest natomiast normalne, kiedy ktoś zaczyna wierzyć, iż za wypadkiem stoją jakieś ukryte siły. Zdradzeni o świcie? Nie obrażajmy pamięci tych, których naprawdę zdradzono o świcie. Tych tysięcy internowanych oficerów i funkcjonariuszy polskiego państwa, których wyprowadzano do lasu i strzelano im w tył głowy. Pamięć o ofiarach wypadku za bardzo już przysłania pamięć o pomordowanych.
Dwa lata temu przez chwilę cały naród był jednością. To się czuło i każdy z nas pamięta ten dzień, to niezwykłe poruszenie. Mało tego – wydawało się, iż ta tragedia otworzy drogę do pojednania także Polaków i Rosjan. Nie polityków na szczytach – zwykłych ludzi, do których docierało z Rosji prawdziwe współczucie. Tych współczujących wówczas Rosjan muszą boleć i obrażać podejrzenia, że Rosja jest odpowiedzialna za zamach.
Coraz bardziej szalone teorie, służące tylko i wyłącznie grze politycznej, szybko zniszczyły klimat pojednania. Nikt rozsądny nie uwierzy, że – na przykład - sprowadzenie wraku cokolwiek wniesie. A czy wierzą w to ci, którzy mówią o helu, o bombach, czy o celowo złym naprowadzaniu? Wątpię. Gdyby wierzyli w zamach, powinni przygotowywać mobilizację i nawoływać do zakupu czołgów. Jaka bowiem musiałaby być odpowiedź na taki akt agresji? Uruchomienie paktu NATO, gdyż atak na jedno z państw członkowskich to napaść na wszystkie.
Opary absurdu? Cóż, logiczną konsekwencją zamachu na polskiego prezydenta i dowództwo sił zbrojnych powinna być trzecia wojna światowa. Czyżby Rosjanie zdecydowali się ni z tego, ni z owego rzucić wyzwanie NATO? Rosyjska armia ostatnio nie jest w najlepszej formie i ma parę innych problemów, więc chyba to mało realne. A my zamiast do wojny szykujemy się jedynie do meczu z Rosją.
Nie sądzę, iż przekonam tych, których zdradził zdrowy rozsądek. I nie dlatego piszę te słowa. Piszę z tęsknoty za normalnością. Za ciszą i zamyśleniem, które jesteśmy winni ofiarom katyńskiej zbrodni oraz katastrofy lotniczej na obrzeżach Smoleńska.
Jerzy Wojciechowski