Zaczęło się znów kołysać. Od tupnięcia pierwszego tego jedynego, od kroków miarowych co za nim po bruku czwórkami, szóstkami, tłumem bezładnym ruszyły, wiecami z krzyżami i blaszką lotniczą w szacie, blaszką na czole, blaszką w głowie błotem kwietniowym zakażoną co lobotomii niehigienicznej dokonała, po twardym zapisie nieodwracalnie już ustanowiony tryb myślenia, bezwolny, tłumny, czerwony na gębie jak flaga na drzewcu i zły, mocniej już tupie, rozhuśtać jakby chciał, przewrócić...
I kołysze się mocniej, już zaduch się unosi i pył kancerogenny umysły kaleczy, rozumy podrażnia, dmucha, zawiewa z papieru, z eteru, ambon kościelnych, z ekranu do pieśni smutnych posępnych, tam gdzie profanum na sacrum okrakiem się wspina, krzyżem podpiera drewnianym i po barierkach przełazi w kamizelce jaskrawej, i grupy za nim miejskie, osiedlowe, parafialne regimenty z nienawiścią na tablicach Krakowskie Przedmieście zalały nie słońcem, tłumem zalały, mszami, zniczami, kwiatami i zaduchem ciężkim spiskowym wywrotowym, irracjonalnym...
Cuchnąć już zaczyna benzyną lotniczą, gazem szlachetnym rozpylonym, wybuchem silnym, korą rozdartą co na bucie urwanym już tlić się zaczyna pod kablem zwęglonym, zajmują się kolejne i teraz już i te co rozgrzane, co wystygnąć nie zdołały kawałki palą się razem, już wszystko naraz zajmuje się, już Wolska cała rozpalona, z gorąca unosi się dym do góry wysoko aż mgła rozwiewać się zaczęła, i patrzą wszyscy na pomnik co się odsłania, pomnik zwycięstwa, zwycięstwa człowieka nad zdrowym rozsądkiem...
Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com