8 lutego ukazał się pierwszy w tym roku numer urzędowego Biuletynu Informacyjnego Miasta i Gminy Bogatynia. Styczniowy, nieco z poślizgiem, ale zimą można to wybaczyć
Wydruk i dostawa biuletynu będzie kosztować gminę w tym roku 59 778 zł, a reszta kosztów mieści się w wydatkach Wydziału Komunikacji Społecznej. Z powodu zwiększenia objętości miesięcznika z 16 do 20 stron można było się spodziewać zalewu informacji. Albo odwrotnie – chociażby informacji o zalewie, a konkretnie o jego rewitalizacji. Niestety, w tej sprawie biuletyn jest dyskretny. Czytelnik nie dowie się, iż z budżetu zdjęto kwoty przeznaczone na rewitalizację zalewu i że postępowanie w tej sprawie unieważniono. Mało tego - w ogóle się nie dowie, że 18 stycznia była jakaś sesja rady. Takie wydarzenia z punktu widzenia redaktorów biuletynu najwyraźniej nie istnieją.
Nie istnieje również dyskusja nad przyszłością bogatyńskich szkół, a zwłaszcza o planowanej likwidacji ZSEiE. Ta kwestia pojawiła się nieoczekiwanie – pierwsza debata odbyła się 12 stycznia - co mogło zaskoczyć redakcję, która nie zdążyła przygotować materiałów. Tylko że o wizycie wojewody z 17 stycznia biuletyn wspomniał: wojewoda „był bardzo zadowolony” tudzież „przyznał z zadowoleniem”, burmistrz jest „niezmiernie zadowolony”, a wszystko to w krótkiej notatce. Powodzianie na spotkaniu w BOK także „nie kryli zadowolenia” z odbudowy mostów. Pytania, spory i debaty biuletyn omija szerokim łukiem - a przecież społeczeństwo obywatelskie rodzi się w dyskusjach.
W nakładzie 5 tysięcy egzemplarzy oferuje się mieszkańcom lekkostrawną gazetkę, której połowę objętości zajmują obrazki. Jak łatwo zauważyć, jeden biuletyn przypada na pięciu mieszkańców gminy (wliczając „nasze maleństwa”). Wyobraźmy sobie, że polski rząd co miesiąc wydaje rządowy biuletyn w nakładzie jakichś 7,5 miliona sztuk. W środku z dziesięć zdjęć premiera – na budowie autostrady albo z mikrofonem. Wicepremier otwiera wystawę w „Zachęcie”. Żadnych informacji o problemach, nieodłącznie związanych z polityką. Kto by to cudo kupił z własnej woli? Za darmo – może by i ktoś rzucił okiem. Ale co to miałoby wspólnego z prawdziwą komunikacją społeczną? Zapewne mniej więcej tyle, co rząd robił przez długi czas w sprawie ACTA. Na chwilę zapominam o mojej sympatii wobec Platformy – kiedy informacji brak, rodzą się wątpliwości.
Nie dziwię się żadnej władzy, że dba o swój wizerunek. Ale słodki obraz świata, kształtowany przez przychylne media - czasem kupowany - jest niebezpieczny. W końcu nawet ci, którzy ten obraz tworzą, zaczynają weń wierzyć. Kiedy ujawniają się problemy, następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością, która tak kolorowa nie jest. Ani przyszłość nie jest tak bardzo świetlana, na co wielekroć zwracali uwagę radni w poprzedniej kadencji, lecz ich zbywano opowieściami o znakomitej sytuacji finansowej gminy. Nic się nie zmieniło: z lektury biuletynu nikt się, dla przykładu, nie dowie o wątpliwościach, jakie wzbudza na sesjach rady - zresztą od kilku lat – sztandarowy projekt gminy, czyli Aquapark.
Park wodny to najpoważniejsza inwestycja, jaką gmina planuje na najbliższe lata – koszt co najmniej 31 milionów zł. Doświadczenia wielu gmin – nie tylko w Polsce - pozwalają przypuszczać, iż to przedsięwzięcie będzie przynosić straty. Jedynie w paru dużych miastach (Kraków, Wrocław) aquaparki nie notują strat. Ale w Łodzi straty idą w miliony i miasto chce się obiektu pozbyć, podobnie jak w Polkowicach. Gminy ratują parki wodne, biorąc na siebie amortyzację lub też dotując je pod szczytnym hasłem „nauki pływania dla dzieci”. Czy nie czas na poważną dyskusję? I czy tylko w Internecie nadzieja?
Wystarczy. Być może zbyt wiele oczekuję od pisma, będącego raczej kroniką towarzyską z dodatkiem kalendarza, w którym można znaleźć mniej czy bardziej pożyteczne rozmaitości. Zresztą biuletyn budzi nieodpartą nostalgię - za dyskretnym urokiem świata, który nie tak znowu dawno przeminął. Myślałem, że bezpowrotnie.
Jerzy Wojciechowski