O tym, dlaczego życie towarzyskie to fikcja. Co się stało przez ostatnie lata że parkiet zamieniliśmy na telewizor.
Kiedy wracam pamięcią do czasów pięknych dwudziestoletnich pamiętam, że w jakichś sposób zazdrościłem tym o dziesięć, piętnaście lat starszym parom które w piątkowe wieczory siedziały w knajpie popijając piwko. Zazdrościłem im tego że są, zazdrościłem im swobody bycia, satysfakcji z jaką rozmawiali z przyjaciółmi przy stole. Byli tacy naturalni, odnosiłem wrażenie że spotkali się nie po to by odreagować tydzień pracy w formie którą znamy z czasów obecnych ale spotykali się dla samej satysfakcji spotkania się z ludźmi. Często z nimi rozmawiałem, ich otwartość była niesamowita a tematy dyskusji jakie podejmowaliśmy z zasady nie traktowały o pracy, polityce i podatkach.
Postanowiłem wtedy, że kiedy będę w ich wieku, kiedy dom, praca, żona, dzieci - będę tacy jak oni. Po dziesięciu latach okazało się że dom jest, praca jest, żona jest, dzieci również ale przyjaciół, przegadanych i przetańczonych weekendów nie ma.
Zastanawia mnie co się stało, czy ludzie przez kilka lat mogą się tak bardzo zmienić. Co się stało ze weekend jest kojarzony z zakupami a szczytem rozrywki jest wyjazd za miasto na obiad z żoną/mężem, no ewentualnie zmasakrowanie swojej wątroby drogim alkoholem od czasu do czasu.
Piątek charakterystyczny
Żona ma ochotę na kolację na mieście. Po przemyśleniu zagadnienia kebab czy pizza pomysł upada i jadę do tesco. Na upartego mogę ją zabrać do hotelowej restauracji ale tam o 22 mówią mi sio a poza tym odczuwam lekki dyskomfort kiedy panowie z hotelowych pokoi świętujący zamknięcie kontraktu przyglądają się żonie jak kolejnej przystawce.
Żona ma ochotę potańczyć. No to jedziemy. Pierwszy lokal. Wstęp od 25 lat - to brzmi dobrze. Wchodzimy i widzimy. Grupa panien które chciały się bawić ciut dłużej niż wszyscy i przegapiły moment w którym koleżanki wychodzą za mąż. Efekt jest taki że pracą swych bioder starają się zachęcić siedzących przy stolikach, mniej pijanych osobników płci brzydkiej to zainteresowania, choćby na kilka godzin. Znajomych brak, rówieśników brak. Dodam jeszcze tylko że próba nawiązania rozmowy kończy się przeważnie tak, że rozmówca w mało subtelny sposób prosi mnie żebym przestał opowiadać głupoty i postawił już bardziej subtelny trunek.
Lokal drugi. Też z tańcami. To już hardcore dla koneserów gatunku. Chcemy wejść, ktoś prosi mnie o papierosa, częstuję modląc się przy tym żeby przypadkiem nie oberwać od wyjaśniających sobie jakieś problemy młodzieży. Komunikuję żonie że strefa bezpieczństwa jaką mogę jej zagwarantować skurczyła się właśnie do pół metra. Idziemy dalej. Przy barze pokazuję na butelki i tylko po minie żony widzę czy ma na to ochotę czy nie bo o rozmowie przy takich dzwiękach można zapomnieć. Siadamy. Jakichś 17 letni na oko chłopiec krzyczy mi do ucha czy mam jakichś problem. Wstajemy. Wychodząc słyszę jeszcze dziewczynkę która pyta czy postawię jej dwa piwka a ona mi się odwdzięczy.
Lokalu numer 3 juz nie ma.
Mija kolejny tydzień. Zapewniamy się nawzajem z żoną że wypadki minionego weekendu są wliczone w koszta. Cóż, czasami tak się zdarza.
Razem postanowiliśmy że zrobimy coś w domu, zaprosimy kilka osób i będzie w końcu tak, jak powinno to być.
Przygotowania
Przygotowania to oczywiście przygotowanie towarzystwa. Dzwonimy. Ci nie mogą bo on ma 3 zmianę. Tamci nie mogą bo ona ma zjazd. Kolejni z przyjemnością ale dziecko jest chore. Nie zrażamy się. Dzwonimy dalej. Pierwszy sukces. Ci mogą ale tylko na chwile bo następnego dnia z samego rana chcą jechać do zgorzelca na zakupy. Korzystamy zatem z listy rezerwowej.
Ci przyjdą ale nie wiem czy to fajnie bo jak się zaleją to wyciągają między sobą jakieś dziwne zaprzeszłości, no trudno. Kolejni nie bo jadą na ślub a następni no ewentualnie ale po zastanowieniu jednak nie bo dziecku ząbki rosną i chcą sami odpocząć.
Jadę do tesco po kolacje.
Myślę sobie - to ja mam problem czy z ludźmi coś nie tak. Może perspektywa z jaką patrzyłem wtedy jest nieco zakrzywiona ? Może to problem każdego pokolenia. Nie mogę jakoś tego zaakceptować.
Faktycznie, nie ma gdzie wyjść, nie ma gdzie się pobawić ale czy to tak naprawdę stanowi problem? Zamknięte na klucz domy. Absolutny towarzyski marazm. Wzajemna wrogość. To smutne.
Chcę wierzyć w to, że kiedyś było inaczej i że kiedyś jeszcze tak na powrót będzie.
R E K L A M A