Musiałem z papierami iść. Nie lubię tego, ale cóż. Zleżałe już nieco były, sprawy przyschnięte - nie dało się już odwlec. Popisałem na kompie, druk, podpis i wio
My tu w potrójnym urząd podobno mamy najlepszy, najlepiej wszystko działa, ludzi jest dużo i stąd pewnie te wyniki. Banner kiedyś nawet powiesili, żeby każdy wiedział. Budynek okazały, przy wejściu jakaś ruchawka bo kwiaty, bezradni szczerzą gęby do przechodzących, furami parking zapchany, goście się jacyś schodzą, w mundurach, ech podniosła atmosfera, gołym okiem widać że jakiś ważniejszy dzień mamy - wchodzę. Idę tam gdzie miałem być, ale już mnie zawracają - urzędniczkipracowniczki - młode, wysztyftowane, szpileczki, spódniczki - latają jak z pieprzem, kwiatki noszą, prowadzą, w przejściach dają się przepuścić,a po plecach pogładzić nadurzędasom, i z kamerkami, cyfróweczkami w trybie "auto" cały wydział propagandy już się zbiera - i stoję jak gamoń postawiony w kącie, witam się bo znam - a to z warzywniaka niedawno, albo z cukierni, ze szkoły od sprzątania, albo z plakatu gęba czasem mignie, jest ich tu faktycznie mnogo... Do biura dotarłem po tej zamułce lekkiej, wchodzę, witam się i stoję, nie przeszkadzam bo na kompie każda coś tłucze, jedna ze szklankami i dzbankiem stoi i się przygląda - ta nie pomoże pewnie bo myć, płukać idzie - najmłodsze i najchudsze wtem mnie pyta po com przybył... I już czuję że nie pójdzie. W oczach widzę, że nie wie co ze mną tu zrobić, papier daję, "a podbić, skserować - skserować i podbić, o tak, żeby ważne było - o i to dla mnie, tamto pani schowa", druga nic nie gada, nie patrzy nawet, ta od szklanek wraca i czajnik nastawia, ciasno mają, napakowane biurek, bokiem się ustawiam do wyjścia i krokiem dostawnym już do drzwi i idę, "do widzenia" mówię, i już czuję że chyba nic nie załatwiłem. Ale pieczątkę mam, najważniejsze. Szybko poszło, nie było kolejek. "Nie ma kolejek, więcej okejek" - sobie pomyślałem na luzie już w drzwiach. W holu głównym to już wariactwo, po schodach latają te młodziaki w garniturach za niezłą kaskę aż spodnie na tyłkach trzeszczą, na górę lecą, tam ruch, woda kolońska, poklepywania... Po schodach sobie myślę podejdę jeszcze raz wyżej, póki nie zawrócą - i zaglądam jak szpak tam gdzie krzesła stały te gorsze dla biedoty jak pod drzwiami czeka, pochowane gdzieś w kantorku pewnie - myślę - albo na górze w korytarzyku, a tak stoją w kupie wszyscy, komórkami się chwalą, dają sobie czapki milicyjne poprzymierzać - aż głos Cesarza usłyszałem tak podszedłem blisko, "jeeezu" sobie mówię po cichu, nie nie wytrzymałem i schodzę do drzwi, a jeden tam mi mówi że " to o bezpieczeństwie sesja jakaś ma być" - "i dobrze" - mu mówię, przecież bezpieczeństwo najważniejsze, a tu nawet pasów, "zebry" na głównej ulicy nie ma żeby przejść na drugą stronę, dobrze, niech radzą i każą to wymalować, choć tyle niech się robi... A jak już wejdą to na pewno uradzą.
Wychodzę już na powietrze, myślę sobie "to mocny organizm tu, pod tym dachem żyje, w czeskim Hradku podobno to ledwie dwadzieściakilka osób w urzędzie siedzi - u nas tyle to po samych schodach biega, i nie wiem jak co tam załatwić, czeka się pewnie tygodniami..." Ze schodów patrzę, jak ludzie łażą jak te święte krowy po głównej ulicy, jak to byle gdzie który chce i włazi, pod prąd do RDT-u jadą... Uradzić trzeba, niech wezmą to w ryzy - póki jeszcze po klombach nie łażą butami... No, idę już, nie przeszkadzam...
Pitfall
punktpotrojny.blogspot.com