Chowanie głowy w piasek daje złudne poczucie bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, czy chodzi o wielkie, afrykańskie nieloty, czy o całkiem sporą, europejską gminę
Zadłużenie naszej gminy systematycznie rośnie, a kredyty z lat ubiegłych są spłacane nowymi kredytami. Oczywiście, zaraz usłyszymy, że to wynika z potrzeb inwestycyjnych. Czy jednak skala naszego zadłużenia jest rzeczywiście uzasadniona? Zważywszy, jak duży jest budżet Bogatyni w porównaniu z innymi gminami i mając na uwadze, jak wielka pomoc napłynęła do naszej gminy ze strony państwa (i nie tylko) po powodzi.
O tym, jakimi pieniędzmi dysponuje nasza gmina, najlepiej świadczy przeliczenie na jednego mieszkańca. Odniosę się do planu wydatków sprzed powodzi, gdyż dodatkowe przychody, które gmina otrzymała po sierpniowej tragedii, nieco zaciemniają naszą codzienność. Liczby podam w przybliżeniu, zdając sobie sprawę z niedoskonałości przyjętej metody, gdyż osobno należałoby spojrzeć na wydatki bieżące i inwestycyjne, oddzielić stałe dochody od kredytów i środków unijnych czy też uwzględnić „janosikowe”. Niemniej, dla potrzeb tego felietonu takie przybliżenie wydaje się być wystarczające.
Otóż przed powodzią wydatki gminy na jednego mieszkańca gminy Bogatynia oscylowały w okolicach 5 tysięcy złotych. Dla porównania w Lubaniu ta kwota była o połowę mniejsza, w Bolesławcu sięgała prawie 4 tysięcy zł, podobnie w Jeleniej Górze, a w Zgorzelcu (gminę i miasto potraktowałem łącznie) było to około 3,5 tysiąca złotych. Jak by nie patrzeć, już przed sierpniem 2010 roku Bogatynia dysponowała środkami większymi od wspomnianych miejscowości.
Środki finansowe, które po powodzi napłynęły do gminy w roku 2010 i 2011 można oszacować na grubo ponad 100 mln zł. Pomocy udzieliło państwo, samorządy i zwykli ludzie. Skądinąd, znana mi jest reakcja jednego ze środowisk polonijnych, które zajęło się zbiórką pieniędzy dla Bogatyni, lecz było ogromnie rozczarowane i zdezorientowane, kiedy rozeszły się wieści o zakupie przez gminę nowych, drogich samochodów. Zapewne, znając lepiej nasze wydatki, niektórzy ofiarodawcy nie byliby tak hojni, jakimi się okazali.
Gmina jako całość boryka się nie tylko z własnym zadłużeniem. Zespół opieki zdrowotnej balansuje na granicy płynności finansowej. Czy nie powinno to wywołać poważnej dyskusji o jego stanie? Czy może ktoś liczy na to, że zespół uzdrowi się samoczynnie, zgodnie z rzymską maksymą „lekarzu, lecz się sam”? Sprawozdania gminnych jednostek za rok 2010 (za rok 2011 jeszcze nie ma) nie napawają optymizmem. Na koniec roku 2010 SPZOZ miał ponad 600 tys. zł samych zobowiązań wymagalnych. Ponad pół miliona zobowiązań wymagalnych miał wówczas Miejski Zakład Gospodarki Komunalnej, a bogatyńskie wodociągi (mimo wysokiego odszkodowania) wykazały stratę ponad pół miliona zł, podobna strata to bilans Gminnego Zarządu Mienia Komunalnego.
Czy tak istotne problemy nikomu nie spędzają snu z powiek? Jak sobie radzą obecnie wymienione spółki czy zakłady, to pytania, na które nie znajdziemy odpowiedzi w mediach – a nie każdy śledzi uchwały rady gminy i miasta lub zarządzenia burmistrza. To oczywiste, że władza się problemami nie chwali, ale prawdziwym sprawdzianem demokracji jest to, jak swoją rolę wypełnia „czwarta władza”. Przyszłość naszej gminy wymaga poważnych dyskusji, nie wystarczą niepoważne komentarze – czy te wygłaszane publicznie, czy w internecie – służące dyskredytowaniu tych, którzy ośmielają się mieć inne zdanie. Takim samym sprawdzianem demokracji jest transparentność wszelkich wydatków i poczynań władzy, która w istocie jedynie zarządza naszym wspólnym majątkiem.
A tak mówiąc nawiasem: naprawdę strusia strategia wcale nie polega na chowaniu głowy w piasek. Strusie czujnie kontrolują otoczenie, a kiedy niebezpieczeństwo jest naprawdę duże, biorą nogi za pas i zmykają, gdzie pieprz rośnie.
Jerzy Wojciechowski